Friday, October 26, 2007

26.10. Karaj.


Przed chwila, a dokladniej o 12-ej wrocilem ze spaceru. Spaceru-wspinaczki-trekkingu po okolicznych wzgorzach. Dzisiaj piatek, dzien wolny. Cale miasto opustoszalo.
wszyscy wydaje sie poszli w to samo miejsce co ja. Ale od poczatku.
Dojechalem do Karaj we wtorek wieczorem, przed 5-ta. Umowiony bylem z Mahdim, starym znajomym Buzza i Tashy, na jakims tam placu, miedzy 7 a 8-ma wieczorem. Wszyscy doskonale wiedza jak ja uwielbiam jezdzic noca. Mehdi nie wiedzial. Placu oczywiscie nie znalazlem, nie dziwne, kazdy kierowal mnie w inna strone a po angielsku ani jeden z nich. Zatrzymalem sie przy jakims rondzie, sciagnalem przepocona kurtke, kupilem w kiosku karte telefoniczna (20.000 riali) i zadzwonilem do Mehdiego. Okazalo sie ze juz jest w domu. Zlapalem za rekaw jakiegos przechodznia i podalem mu sluchawke. Koles elegancko w farsi wyspiewal gdzie sie marcin znajduje. 20 minut pozniej staralismy sie ze dwojke zmiescic na siedzeniu GS-a. ja siedzialem gniotac klejnoty o tank bag a on prawie stal na podnozkach, ocierajac sie (wole nie myslec czym) o moje plecy. Dom byl niedaleko. Duzy blok. Mieszkanie przestronne z dwoma pokojami i salonem. Wspollokator jakos sie nie zdziwil widzac mnie. Pozniej powiedziano mi ze turysci sa u nich raz na miesiac. Niedawno wyjechal od nich jakis szwed.
Na kolacje byl kurczak na kupie ryzu. Jak w astarze na weselu! Pozniej bylo duzo i jeszcze wiecej herbaty. Padniety polozylem sie w moim kacie pokoju na dostarczonym zwijanym materacu. Do czubka glowy schowalem sie w spiworze i nawet nie wiem kiedy zasnalem? kiedy wstalem rano zaczalem natychmiast sie drapac. jakies bydle mnie pogryzlo w nocy. i to moze nawet 2 bydlaki!
Mehdi pojechal do pracy do Teheranu, Hassan spal. Zrobilem sobie kawy, poskladalem barlog, wzialem prysznic. Godzine moze 2 pozniej wcinalismy lunch. Ryz (!) i jakis rodzaj Stew , zielony. W srodku kawalki miesa, fasola, groch i jakas dziwna zielenina. Do tej pory nie wiem co to bylo. BYlo natomiast wysmienite. Do dopchania sie byl papierowy chleb. Po 3-ej zostalem sam. Zasiadlem do komputera. I tutaj pojawil sie problem. Najszybszy transfer jaki tutaj moge otrzymac to 46 kbps!!!jak za czasow Rycerzy Zakonu! upload fotek do Putfile niemozliwy. Komputery sa filtrowane, dostep do poniektorych stron w ogole zabroniony. Nie moge zainstalowac wtyczek Activex i adobe. Do tego transfer. GG sciagalem 1.5 h a to tylko 6MB! Kazde moje zdjecie ma ponad 5 MB. zajelo by to wiecznosc. Druga sprawa. Internet to dial-up ale tylko do czasu. Kupuje sie karty w kiosku. Jak telefoniczne. Ze zdrapka na odwrocie. ile chcesz minut tyle kupujesz. I tak pracujesz nad czyms a tutaj nagle...BUMMM...nie ma internetu. do kiosku szybko!
Wieczorem wyciagnalem Mehdieg do miasta. Chcialem zeby mnie zabral do miejsca gdzie moge zjesc dobrego kebaba. Restauracja byla mala, moze 6 stolikow, za to czesc kuchenna byla wieksza. wielki piec w rogu bezustannie strzelal plomieniami. Na wielkim grillu nezliczona ilosc nadzianych na stalowe szpadki baraniny. W kazdym kacie worki z cebula, ziemniakami, papryka.To jest to samo miejsce do ktorego poszedl tez Buzz z Tasha, kiedy byli gosciami Mehdiego. Kelner-Kucharz-Obieracz cebuli przykleil cerate do stolu (pewnie nie bylo juz gazet), polozyl sztucce i podal napoje. Po 5 minutach pachnacy, wielki, goracy kebab wyladowal przed naszymi nosami. Byl lepszy niz wszystko co jadlem do tej pory.

Nastepny dzien wsiedlismy do metra do Teheranu. Chcialem sprawdzic czy moje pieniadze doszly (o tym opowiem przy innej okazji) i wpasc do BMW po olej. Metro jest bardzo dobrze rozwiniete i cholernie tanie. Tak tanie ze nie dziwie sie ze jst przepelnione. 5000 rialow czyli okolo 25 p kosztuje przejazd tam i z powrotem, w sumie 80 km.
Czulem sie jak sledz w puszcze. ciasno, duszno. Wsiadajacy jak spychacze ugniataj ludzi w srodku, zeby tylko wsiasc. Pociagi jezdza co 5 minut. mimo tego kazdy z nich jest przepelniony. Przeczekalem, w drodze powrotnej, 2 pociagi. Bez sensu sie to okazalo. Bez roznicy. Pieniadze nie doszly a BMW nie mialo nikogo w tym dniu na stanowisku motocyklowym. Dziwie sie ze w ogole maja stoisko motocyklowe. Jedynie policja moze miec tak duze motocykle i oficjele. Moze dla nich to wszystko? Spedzilem troche czasu dzwoniac za moimi piniedzmi. Oby sie okazalo ze beda jutro. wrocilem do domu ugnieciony w puszcze.

Przed chwila, a dokladniej o 12-ej wrocilem ze spaceru. Spaceru-wspinaczki-trekkingu po okolicznych wzgorzach. Dzisiaj piatek, dzien wolny. Cale miasto opustoszalo. wszyscy wydaje sie poszli w to samo miejsce co ja.Ale to juz bylo!!!
Wstalismy o 6 rano. To byl pomysl uczniow Hassana. Trzeba zaczac wczesniej, przed upalami. I wczesniej mozna wrocic. Ciezko sie bylo zerwac. Do 2 w nocy ogladalismy Munich Spielberga. Szybkie sniadanie, nan plus miod i ser (cos w stulu fety).Gory wyrastaja tuz obok. Moze 20 minut marszu i stajesz twarza w twarz z wielka gora. Wydaje sie duza z dolu, ale najlepsze ze jej szczyt jest schowany. Ukazal sie nam dopiero po 1.5 h wspinaczki. Kur...pomyslalem. A ja mialem nadzieje ze to juz koniec. Drugi etap podejscia byl trudniejszy. Duzo luznego piasku i kamieni. Kilka raazy nogi rozjechaly mi sie jak poczatkujacemu lyzwiarzowi. Do gory szly tlumy. Tysiace ludzi z koszykami, zestawami audio, kazdy w rece telefon, z ktorego wydobywala sie kazda muzyka, od modern Talking do Sepultury. Wedlug Hassana, wlasnie tutaj mlodzi moga sie wyszalec. Nie ma tabu. robia co chca nie bedac hamowanymi tradycjami i religia. Dlatego ta gfora jest tak oblegana w piatki. Szczegolnie latem.
Wspinaja sie wszyscy ale tylko mlodzi oblegaja czesc schodow na samym poczatku podejscia. Zagadujac do dziewczyn. Odtwarzajac muzyke z najnowszych Nokii i Ericssonow. Na szczycie impreza! Z kontenera przerobionego na mini sklep sprzedawca wydawaj napoje, wokolo pelno mlodziezy w grupach. Cala przelecz wypelniona mlodymi. Tancza, spiewaja, ktos w malym kregu Breakdansuje!!Byla nawet mala awantura o basie, z jednej klotni zrobila sie wielka bitwa. chyba z 40 osob przekrzykiwalo sie na raz. Poszlo podobno o jakas w chustce. Zostalem tez zaczepiony przez pana, ktory sie zarzekal, ze nigdy nie poznal obcokrajowca. Bardzo sie ciesze-mowil. Zeby zejsc trzeba isc inna droga, ktora jak na zlosc zawsze jest dluzsza. Moje kolana juz dawaly znak ze potrzeba wymiany oleju. Przerwy co 15 minut. Schodzenie jest znacznie gorsze niz wychodzenie, co nie jest dla nikogo nowoscia.
Na obiad duze ilosci kawy i spaghetti z rodzynkami!!!zaba ugotuje ci jak wroce. Miod w gebie!


zdjecie nie oddaje piekna tego miejsca poza tym jest troche przeswietlone.

2 comments:

Ewelina said...

Dziuba, ja nienawidze rodzynek!!!

Unknown said...

Niewatpliwie powiewa tu klimatem i smakiem swoistej egzotyki miejsca.
Zazdroszcze mozliwosci obcowania z inna codziennoscia. Jakakolwiek ona jest...
Piatkowa pielgrzymka, albo raczej jarmark "tysiaca cudow" - musiala byc to tez niesamowita konfrontacja, skoro piszesz, ze dla tubylcow to jedyna mozliwosc odslony wlasniej podpowloki.
Ludzie wdrapujacy sie "po oddech" na powierzchnie, ponad betonowa dzungle iranskiego miasta, mezczyzna paradujacy z glosnikiem na plecach - fajne skradzione kadry tamtejszej "nie"-codziennosci. Ciekawa jestem jakie wrazenia
przyniesie Esfahan!? Pozdr. aga